
Lata 90. nie miały nam zbyt wiele do zaoferowania pod względem produkcji telewizyjnych. Nikt wtedy nie słyszał w Polsce o platformach streamingowych, a i sam internet nie był aż tak popularny. Każdy widz brał więc to, co dawała mu telewizja.
Sabrina – pierwsze spotkanie
Dla mnie jednym z takich „telewizyjnych podarków” był serial „Sabrina, nastoletnia czarownica”. Główna bohaterka, Sabrina Spellman, to nastolatka, która właśnie dowiedziała się od swoich ciotek Hildy i Zeldy, że jest pół czarownicą-pół człowiekiem. Dziewczyna mieszka razem z ciotkami i kotem Salemem (który gada!), chodzi do liceum i raz na jakiś czas odprawia dziwne czary.

Caroline Rhea jako Hilda Spellman
Beth Broderick jako Zelda Spellman
Serial „Sabrina, nastoletnia czarownica” miał wydźwięk komediowy, a wszystkie magiczne przygody tytułowej bohaterki raczej nie wzbudzały strachu ani dreszczy u oglądających. I to wszystko było bardzo w porządku. Do momentu, w którym za zrealizowanie nowego serialu o przygodach Sabriny nie zabrał się Netflix.
„Chilling adventures of Sabrina” oparty na dokładnie tym samym schemacie, czyli: ciotki, kot Salem i pół-czarownica Sabrina, jest znacznie straszniejszy i dużo lepiej zrealizowany niż jego starszy odpowiednik. Wszyscy wrażliwi na motywy satanistyczne i okultystyczne mogą poczuć się oburzeni, bo serial w ogóle się z widzem „nie szczypie”.
Szczypta nowości
Dbałość twórców o szczegóły sięga na tyle daleko, że zamiast „dzięki Bogu”, bohaterowie mówią „dzięki Szatanowi!”, a satanizm w serialu jest przedstawiony jako równorzędna dla katolicyzmu religia, w której pojawiają się znane nam wszystkim tradycje, tylko w nieco innym wydaniu. (Jak „(nie)święta msza”, czy „mroczny chrzest”).
Do tego w wersji Netlflixa pojawił się nowy bohater – kuzyn Sabriny, Ambrose. Homoseksualny czarodziej, który został skazany na areszt domowy, za próbę wysadzenia w powietrze… Watykanu.
Netflix w ogóle się postarał przy doborze obsady, co zaowocowało także kilkoma innymi i ciekawymi drugoplanowymi postaciami.
Wśród nich prym wiedzie Mary Wardwell, czyli jedna z ulubionych nauczycielek Sabriny, która ukrywa drobną tajemnicę. Genialne dobrana do tej roli Michelle Gomez bardzo fajnie podołała temu zadaniu. A – jak wskazał finał pierwszego sezonu – jej rola okazała się kluczowa dla rozwoju całej fabuły.
Kolejny dobry drugoplanowy bohater? Ojciec Blackwood (brawurowo odegrany przez Richarda Coyle’a). Blackwood to najwyższy kapłan Kościoła Nocy i rektor magicznej szkoły, do której uczęszcza Sabrina. Momentami bardzo przerysowany, a chwilami wręcz przerażający. Bardzo dobrze zagrana rola!
Realizatorom naprawdę udało się w momentami oddać mroczny, wręcz okultystyczny klimat. Całkowicie zerwali z wizerunkiem Sabriny, jako grzecznej czarownicy, a „Chilling Adventures of Sabrina” nie ma nic wspólnego z sitcomem z lat 90.
Plusy, widzę plusy
Serial jest na tyle tajemniczy, że właściwie jako widz, nie masz najmniejszej szansy odgadnąć w jakich czasach dzieje się akcja Sabriny. Są ludzie, którzy bardzo na to narzekają, dla mnie to jest plus.
Kolejny plus? Sama Sabrina i jej przemiana. Bardzo młoda (choć doświadczona) Kiernan Shipka, dobrze sobie poradziła z tą rolą. Tam, gdzie miała być dziecinna i irytująca – tam była. W scenach, w których wymagano od niej, aby pokazała swoją „mroczną stronę”, robiła to po mistrzowsku. Mogę się jedynie domyślać, jak to jest wejść w buty bohaterki, którą wszyscy kojarzą ze słodką i uroczą Melissą Joan Heart. Shipce udało się zburzyć jej mit i zdekonstruować tę postać. Choć nie wszyscy dali się na to złapać… 😉
Poprosiłam Was na Facebooku o zabranie głosu w sprawie „Chilling Adventures of Sabrina”. Oto, jak Karolina odpowiedziała na mój apel:
Mnie się nie podobało wcale, wymiękam w połowie pierwszego odcinka. Mnie się to wydało jakieś takie dla dzieci… a może za bardzo na to czekałam? A może za bardzo kocham Melisse Joan Hart i czekałam na nią? – napisała.
No i właśnie. Wydaje mi się, że wiele osób wpadło w pułapkę porównywania tych seriali. Ja sama zdecydowałam się obejrzeć ten serial, bo kochałam tę Sabrinę z lat 90. i miałam ochotę na sentymentalną podróż. Na szczęście dość szybko zorientowałam się, że nie warto porównywać tych dwóch seriali. Raz – ze względu na czasy, w których powstawały. A dwa – że nowa Sabrina to po prostu całkiem inny gatunek.
Była też druga grupa widzów serialu – ta, która zdecydowała się go obejrzeć, bo kocha inny netfliksowski serial „Riverdale”. W dużej mierze zgadzam się tu z opinią Alicji, która na fanpage’u Dobrych Tytułów napisała tak:
Zakochałam się w tym serialu. Począwszy od tego, że stworzyli go twórcy Riverdale (mojego ulubionego serialu), idąc przez świetne kostiumy, postaci, scenografię i ujęcia, a kończąc na całej tej otoczce strachu i grozy. Bez wątpienia Sabrina, którą wszyscy znamy, to totalnie coś innego, to lekki sitcom ze sztucznie wypchanym kotem. Serial, który zaserwował nam Netflix, to serial młodzieżowy zmieszany przede wszystkim z horrorem i z tajemnicami, które widz dostaje z każdym nowym odcinkiem. To nie jest śmieszna bajeczka, a raczej serial, który budzi w ludziach różne emocje. Niektórzy dlatego go nie lubią, bo poczuli lęk. Ja go za to pokochałam – przekonywała.
Najsłabsze ogniwo w tym serialu? Ten pan i jego relacja z główną bohaterką:
Harvey Kinkle (w tej roli Ross Lynch) jest płaskim i najbardziej infantylnym bohaterem z całej ekipy. Między nim, a rzekomo zakochaną w nim po uszy Sabriną nie ma ŻADNEJ chemii. Ich relacja jest płytka jak kałuża po dwuminutowej ulewie. Nie widać między nimi żadnej więzi, a poważne rozmowy o życiu i śmierci są kompletnie niepoważne.
To być może właśnie z powodu tej postaci i ich relacji, wśród opinii o serialu, sporo można znaleźć i takich:
Nie podobało mi się! Ale obejrzałam cały sezon prawie…. to może jednak podobało. Proszę mi tu wytłumaczyć wszyscy inni – co wy na to? To młodzieżowe, trochę naiwne, trochę przerysowane, trochę straszno-śmieszne. Sama nie wiem! – pisze Asia.
Straszno-śmieszne to w tym przypadku bardzo dobre porównanie. Twórcy mają świadomość jak absurdalnie czasem brzmią niektóre słowa, czy wyglądają niektóre sceny – wydaje mi się, że właśnie w takich przypadkach decydowali się na to przerysowywanie, żeby pokazać, że sami mają dystans do tego wszystkiego, co dzieje się na ekranie. To sprawia, że pozytywnych opinii o serialu jest jednak najwięcej.
Bardzo mi się podobało. Fajny dość mroczny klimat, bardzo fachowo zrobione zdjęcia i scenografia z dbałością o szczegóły (aczkolwiek ta rozmyta po bokach kamera już potem zaczęła mnie irytować), gra aktorska na dostatecznie dobrym poziomie – na tyle że nie kłuje w oczy 🙂 ogólnie to wciągnąłem nosem cały sezon – dodał Marek.
Istotnie – zabieg z rozmazywaniem brzegów ekranu zdawał się na samym początku dobrym pomysłem. Ta stylizacja miała zapewne jeszcze „podkręcić” atmosferę serialu i sprawić, że miał być jeszcze bardziej dziwny, mroczny i tajemniczy. Natomiast, jeśli właśnie oglądasz piąty odcinek z rzędu – ten zabieg zaczyna po prostu męczyć twoje oczy. A uwierzcie mi, że „Chilling Adventures of Sabrina”, to nie jest serial, który można „odstawić” po pierwszym odcinku. Reasumując Sabrina dostaje ode mnie mocne 7/10, a Was namawiam do tego, żebyście sobie sami spróbowali wyrobić opinię na temat tego serialu.
Pierwszy sezon serialu liczy sobie 10 odcinków, a każdy z nich trwa niemal godzinę. Wiadomo już, że Netlfix zdecydował się na zrealizowanie sezonu drugiego. Będziemy mogli go oglądać już w przyszłym roku.